środa, 13 lipca 2022

Heather

Wstanie z łóżka i przygotowanie się do nadchodzącego dnia, wcale nie jest oznaką stabilnego zdrowia psychicznego. Ubranie się we względnie czyste ciuchy i rozczesanie włosów, również nie. Wniosek z tego jest prosty. Wszystkie podrzucane mi przez matkę, zupełnie dyskretnie ma się rozumieć, broszury na temat depresji, nadają się co najwyżej do podtarcia tyłka. A i to z pewnością byłby wyczyn. Tak czy siak, robię to wszystko, a nawet wysilam się na jakiekolwiek szczątki makijażu, byleby tylko nie wpasować się w kanon bliskiej załamania nastolatki. Nie żeby mogło to zmylić obsesyjnie obserwującą mnie rodzicielkę, tak całkiem przypadkiem również niezwykle cenioną terapeutkę od traum, znaną zapewne nawet poza dziurą, w której tak sie składa mieszkamy. I choć wiem, że czeka mnie przeprawa przez morze pytań, koncert zatroskanych min i pewnie kilka awantur po drodze, dzięki tym wszystkim powierzchownym czynnością czuje się na siłach stawiać opór. Wyglądam normalnie, mogę też czuć się normalnie. Chyba. -Heather, śniadanie! Wzdrygam się, jak zwykle słysząc to imię i nim dopadnie mnie chwila zwątpienia, opuszczam pokój. Jedyne miejsce, w któlrym czuje się względnie stabilnie. Nie żeby było to miejsce szczególnie wyjątkowe, ale wystarczy, że jest znajome i w pełni moje. Idę przez obwieszony fotografiami korytarz, celowo nie skupiając się na żadnym ze zdjęć. Każde z nich jest bujdą i kłamstwem. Każde jedno kpi z tego kim jestem. -Heather! -Idę! - mimo szczerych chęci nie umiem ukryć irytacji w głosie. - Odpuść trochę, serio. Poczytaj książkę czy coś, nie jesteś moim strażnikiem więziennym. -Za to ty jesteś niesprawiedliwa. I przestań zachowywac się tak, jakbyś naprawdę była w więzieniu. -Och, doprawdy? Czyli mogę pożyczyć auto i skoczyć, no nie wiem, do galerii handlowej? Obserwowałam jak zmarszczka na czole mamy niebezpiecznie się zwęża. Nie był to najlepszy znak, ale też nie najgorszy. Może, gdyby to życie nie było moim życiem, nawet by na to przystała. Jak każdy normalny rodzic, podałaby mi te przeklęte kluczyki i udzieliła przydługiego kazania pod tytułem ''jeśli rozwalisz mój samochód, spotka cię coś znacznie gorszego niż śmierć, zrozumiano?'', albo coś w ten deseń. Ciężko stwierdzić, tego typu zachowania widywałam wyłącznie w tasiemcach puszczanych non stop w telewizji. Tej jednej atrakcji zdecydiowanie mi nie brakowało. -Wiem, że jesteś sfrustrowana - przemówiła w końcu swoim typowym terapeutycznym tonem, wyraźnie ważąc każde nastepne słowo. - Też byłabym na twoim miejscu. Jeśli naprawdę chcesz gdzieś pojechać, zjedz śniadanie a zawiozę cię dokąd zechcesz, słowo. Błysk nadziei w moich oczach zniknął tak szybko jak się pojawił. -Nie to miałam na myśli. -Wiem - powtórzyła, ale bez względu ile razy miałaby to jeszcze powiedzieć, wcale nic nie wiedziała. - Nie mniej, doktor Harrington i ja uważamy, że to nie jest jeszcze odpowiednia pora. Błąd. Tylko jedno z nich uważało, że to nie jest JESZCZE odpowiednia pora i z całą pewnością nie był to mój terapeuta. Wręcz mogę się założyć, że powstały temat stanowił między nimi coś w rodzaju konfiktu zawodowego. Bo choć moja matka nie mogła prowadzić ze mną sesji, bardzo utrudniała zadanie tym, którzy mogli. W przeciągu czterech miesięcy przerobiłam już trzech lekarzy i tylko doktor Harris przejawiał imponujący upór, by trzymać się swoich metod leczenia, a nie tych odpowiadających oczekiwaniom mojej rodzicielce. Tak czy siak, nie mógł mieć wpływu na wszystko, a to co działo się poza ścianami jego gabinetu to już w ogóle inna historia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz