czwartek, 1 października 2020

Rozdział 6

 Przyznaję, czułem lekki niepokój przechadzając się po najbardziej ruchliwej części Londynu. Miałem co prawda przyciemniane okulary i czapkę bejsbolową, ale i tak czułem się aż nazbyt odsłonięty. Na szczęście jak zwykle zadziałała teoria naszego ochroniarza. Im mniej spodziewano się mnie gdzieś zobaczyć, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że zostanę rozpoznany. Co prawda ochroniarz wspominał również o tym, że najgłupszym pomysłem na jaki mogę wpaść jest odwiedzenie takiego miejsca bez obstawy, jednak postanowiłem puścić to w niepamięć. Przynajmniej na krótką chwilę. - Jesteśmy już blisko? - Chantal szła ze mną za rękę. Już kawałek wcześniej kazałem zamknąć jej oczy. Musiała mi naprawdę ufać, bo ani przez chwilę nie podglądała, ani nie panikowała, że na coś wpadnie. -  Możesz otworzyć oczy.

Zrobiła to bez namysłu i od razu wciągnęła głośno powietrze. 
- Jest większy niż na pocztówce! 
- Tak, można powiedzieć że te piętnaście centymetrów kartki nie oddaje wielkości ogromnego młyńskiego koła. 
Zaśmiała się lekko i już zaczęła ciągnąć mnie w stronę długiej kolejki. Wprawdzie upierałem się by pominąć tą część atrakcji i wcisnąć się na sam przód, korzystając z przywilejów sławy. 
- Non! - ucięła stanowczo, gdy tylko ta propozycja padła z moich ust. - Musisz oduczyć się życia z otoczką mistyczności i docenić życie przeciętnych szarych ludzi.
- To wcale nie tak...
-Zayn, kiedy zrozumiesz, że dla mnie nie jesteś jedną piątą One Direction? Widzę w tobie zwykłego niezwykłego człowieka i tego będziemy się trzymać.
- Zwykłego niezwykłego? - Wysiliłem się na lekki uśmiech, rozbawiony tym dobrem słów. 
- Oui, wyróżniasz się na tle innych ludzi. Jesteś cholernie seksowny i wcale nie odstajesz przy tych charakterem. Ale sława? Nie ma tu nic do rzeczy.
Nie mam pewności, jednak wydaje mi się, że to był właśnie ten moment gdy kompletnie i nieodwołalnie się w niej zakochałem. Bez żadnych fajerwerków i trzęsień ziemi. Po prostu poczułem, że ta dziewczyna stała się niebezpiecznie wielką częścią mojego życia. Dziewczyna, którą poznałem przypadkiem i zaledwie przed dwoma tygodniami. Dziewczyna, w której żyłach płynęła prawdziwa gorąca francuska krew. Dziewczyna, której oczy odbijały w sobie kalejdoskop emocji. Dziewczyna, która rozbrajała szczerością i nie bawiła się ze mną w subtelności. Dziewczyna, która dokładnie wiedziała czego chce. Dziewczyna, która zupełnie zbiła mnie z nóg, oświadczając wszem i wobec, że ma gdzieś mój status gwiazdy. Dziewczyna, która prosto z mostu nazwała mnie seksownym i nie zmieszało jej to nawet trochę.
- Chantal...
- Nasza kolej! - Krzyknęła z entuzjazmem.
Może to tylko kwestia szoku jaki przeżyłem uświadamiają sobie stan moich uczuć, ale odniosłem wrażenie, że ona bardzo dobrze wiedziała co chcę powiedzieć i bardzo zależało jej na tym by tego nie usłyszeć. 

Trzeba jej przyznać, zachwytem mogła pobić na głowę nie jedno dziecko. Roziskrzonymi oczami chłonęła widoki, ręce i nos miała niemal całkowicie rozpłaszczone na szybie i przynajmniej raz na minutę z jej ust wydobywało się przeciągłe 'och'.
Kiedy przejażdżka dobiegła końca i ponownie znaleźliśmy się na ziemi, uśmiechała się od ucha do ucha. Właściwie uśmiech prawie nigdy nie schodził jej z ust. Tylko te nieliczne momenty gdy myślami odbiegała tak daleko, że traciła kontakt z rzeczywistością pozwalały mi widzieć ją bez uśmiechu. Nie znaczyło to jednak że brakowało jej powagi. Wręcz przeciwnie, niemal każde jej słowo miało ukryte dno i gdyby tak skupić się nad ich interpretacją powstały by głęboko refleksyjne przemyślenia. Pod tą powierzchowną beztroską kryło się coś co chciała przekazać, tego byłem absolutnie pewien. 
-Zayn, mówię do ciebie. 
-Przepraszam, zamyśliłem się. O czym mówiłaś? 
- Pytałam czy mamy jakieś plany na resztę dnia, no wiesz, skoro dzisiaj to ty dowodzisz. 
- Póki co musimy dotrzeć do auta, nie napotykając po drodze żadnych szalonych fanek.
- W takim razie musimy to zrobić naprawę bardzo szybko. - zatrzymała się i wykonała kilka rozciągnięć. Chyba zaczynałem się domyślać do czego zmierza. - Ścigamy się? 
A jednak.
- Mam jakiś wybór? -westchnąłem z uśmiechem.
- Zawsze masz wybór - odpowiedziała z całą stanowczością. - Więc jak będzie?
- Poniesiesz druzgocącą porażkę - poinformowałem ją, co jednak wcale jej nie zmartwiło.
Zastanawiało mnie jak ma zamiar ścigać się w spódnicy i obcasach, Chantal natomiast nie przywiązała do tego szczególnej uwagi. Pozostawało mi mieć  nadzieję, że nie straci po drodze wszystkich zębów.
- Dobra. - Stanęła na starcie i kazała mi zrobić to samo. - Na trzy. Raz, start!
Zaczęła biec, zostawiając mnie w tyle z głupią miną.
- Hej! Oszukujesz!
Dogoniłem ją i złapałem za rękę. Zaśmiała się i szarpnęła skrępowaną kończynę, ani na moment nie przestają biec.
- Nikt nie powiedział, że będzie fair!
Przewróciłem oczami, to było do przewidzenia. Mimo to nie zamierzałem się poddawać. Poza tym ewidentnie było widać, że dziewczyna zaczyna się męczyć. Nie wyglądała jakby miała słabą kondycję, tymczasem po krótkiej chwili opadła z sił. Biegła jednak dalej. Była zbyt uparta by teraz się poddać.
- Pękasz?
- Huh? - Zerknęła na mnie przelotne, zupełnie nie rozumiejąc co mam na myśli.  Najwyraźniej nie zdążyła opanować potocznego angielskiego.
- Masz już dość?
- W życiu!
Przyspieszyła. Dałem jej chwilę przewagi, świadomy, że w trzech susach znajdę się daleko przed nią. Może i prościej byłoby to zakończyć, ale taka porażka wcale by jej nie zadowoliła. A ja wcale nie chciałem jej unieszczęśliwiać.
Twarz miała czerwoną z wysiłku, a włosy co chwile wpadły jej do oczu. Mimo to wyglądała jakby świetnie się bawiła.
Nagle znaleźliśmy się na parkingu, a Chantal prawie, że wpadła na moje auto.
- Wygrałam! - Oddychała ciężko, z uśmiechem na ustach.
- Dałem ci wygrać - położyłem się obok niej.
- To bez znaczenia. Ostatecznie to ja wygrałam i tylko to się liczy.
Miało to w sobie nieco sensu, ale nie zamierzałem mówić tego na głos. Jej ego i tak było już niebezpiecznie wysokie. Ostatni raz głęboko odetchnąłem, przywracając mojemu sercu normalny rytm. Biorąc pod uwagę to jaki nacisk kładzie się na naszą formę powinienem się wstydzić, że tak krótki bieg wtrącił mnie z rytmu. A może to nie tylko przed wysiłek, tego nie mogłem być w stu procentach pewny. Chantal przymknęła na chwilę oczy, jej oddech jak zupełna odwrotność był płytki i ani trochę nie sugerował, że się zmęczyła choć przecież było to widać na pierwszy rzut oka.
Zrobiłem krok w jej stronę i skłamałbym gdybym powiedział, że wcale nie zamierzałem jej pocałować. Jednak gdy byłym już dostatecznie blisko, ona nagle odwróciła się do mnie plecami, znosząc się kaszlem.
- Wszystko gra? - Powinienem dostać nagrodę w kategorii najbardziej durnych pytań.
- Oui, masz chusteczki?
Podałem jej całą paczkę, którą przyjęła nawet nie racząc mnie jednym spojrzeniem. Na palcach miała krew i chyba właśnie to starała się przede mną ukryć.
- Chantal, jesteś pewna, że nic ci nie jest?
- Oui, ugryzłam się w język, obrzydlistwo.
Odwróciła się do mnie przodem, uśmiechając się niepewnie. Rąbkiem chusteczki otarła kącik ust. Była blada, ale poza tym nie wykazywała żadnych niepokojących objawów.
- Nienawidzę widoku krwi - skrzywiła się teatralne i jak najszybciej pozbyła się zabrudzonej chusteczki.
Przyznaję, mogłem zwrócić na to więcej uwagi. Ale nie miałem żadnych podstaw by kwestionować jej słowa i chyba nawet nie chciałem tego robić. Za bardzo podobała mi się wizja wygody i komfortu, które od niej otrzymywałem. Nadmiar niewygodnych pytań mógłby to wszystko zniszczyć.
Więc po prostu przytaknąłem, w duchu przewracając oczami za swój egoizm.
- Jesteśmy już przy aucie, co teraz? - Chantal nie miała za grosz cierpliwości.
- Niespodzianka.
Oczy jej rozbłysły jej na te słowa, lecz niemal od razu ten blask został zastąpiony podejrzliwością.
- A to nie była niespodzianka?
- Za kogo mnie masz? Powiedziałaś, że przyjechała tutaj z zamiarem przejechania się London Eye, gdybym zrobił z tego niespodziankę, no cóż wypadłbym w raczej słabym świetle.
Liczyłem, że to zakończy rozmowę, ale Chantal nie była z natury ustępliwa. Zadawała mnóstwo pytań, proponowała zabawę w 'ciepło-zimno', a nawet postanowiła mnie przekupić.
- Zapłacę! - wykrzyknęła ze śmiechem.
- Chantal, błagam. - Byłem o krok od wybuchnięcia śmiechem.
- Mówię całkowicie poważnie!
Pogrzebała chwilę w torebce po czym wyciągnęła z niej zwitek banknotów.
-Jeden banknot za jedną podpowiedź, piszesz się?
-Masz świadomość, że moje konto bankowe jest wystarczająco wypełnione? - spojrzałem na nią z zadziornym uśmiechem, licząc, że odwdzięczy się tym samym. Ale przecież moje życie byłoby beznadziejnie nudne, gdyby ta rózowowłosa istota choć raz postąpiła tak jak podejrzewałem. Zatem nie otrzymałem nawet najmniejszego uśmiechu, a niesamowicie długą i ledwie zrozumiałą przez nadmiar francuskich przekleństw tyradę, jak to pieniądze gubią człowieka.
-Nie da się kupić wszystkiego - zakończyła, a dla podkreślenia dramaturgii swojej wypowiedzi teatralnie westchnęła. - Także cieszę się, że naszą pierwszą kłótnię mamy już za sobą.
-To nie była żadna kłótnia, nie dałaś mi nawet dojść do sło...
-Oczywiście, że ci wybaczę - przerwała. - Aczkolwiek gdybyś chciał mnie bardziej udobruchać, a wiedz, że zdecydowanie powinieneś...
-Chantal.
-...to daj mi jedną podpowiedź dokąd teraz mnie zabierasz.
-Jesteś niemożliwa, wiesz? 
-Nieprawda, przecież istnieje.
Co do tego nie miałem najmniejszych wątpliwości. Istniała, była tutaj, w powietrzu czułem delikatny zapach jej perfum, a w głowie kotłowała mi się myśl, co by było, gdyby nagle istnieć przestała. Była to jednak na tyle nierealna myśl, że dość szybko przepadła w morzu innych, o wiele radośniejszych. Czego bym o świecie nie wiedział, jedno jest pewne, nie można ot tak zniknąć bez śladu, zaś Chantal odchodząc musiałaby zabrać ze sobą mnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz